Opozycja sejmowa nie zostawiła w środę suchej nitki na rządowym projekcie ustawy, która zakłada, że pieniądze zgromadzone dziś w otwartych funduszach emerytalnych trafią domyślnie na prywatne indywidualne konta emerytalne ich członków, albo - jeśli ci wyrażą taką wolę - na ich konta w ZUS. Od pieniędzy, które z OFE trafią na IKE rząd pobierze 15-proc. prowizji, którą nazywa opłatą przekształceniową. W sumie nawet 20 mld zł. Rząd przekonuje, że opłata przekształceniowa jest w przybliżeniu równa podatkowi dochodowemu, który w przyszłości, przy wypłacie emerytury, będzie pobrany od pieniędzy przeniesionych z OFE do ZUS. Pieniądze przeniesione na IKE będą podlegały dziedziczeniu zaś te, które trafią do ZUS – nie. To dodatkowy wabik, który ma zachęcić członków OFE do pozostawienia pieniędzy na IKE.
- Celem ustawy jest to, by oszczędności zgromadzone w OFE stały się własnością ich członków – przekonywał z trybuny sejmowej Waldemar Buda, wiceminister w resorcie funduszy i polityki regionalnej. Zarzucał koalicji PO-PSL, że przed laty zabrała członkom OFE połowę ich oszczędności.
- To nieprawda. Nie zabraliśmy ani złotówki. Pieniądze z OFE zostały przeniesione na subkonta ich członków w ZUS. I podlegają dziedziczeniu – zaprotestował Izabela Leszczyna, posłanka KO. - Stawiacie przyszłych emerytów przed kirkegaardowskim wyborem. Którego rozwiązania by nie wybrali, stracą – przekonywała.
Inni przedstawiciele opozycji mówili o diabelskim wyborze, o skoku na kasę i okradaniu Polaków. Nazywali opłatę przekształceniową podatkiem Morawieckiego i haraczem, a ustawę określali mianem Rabunku+. Przekonywali, że 15-proc. prowizja za przeksięgowanie oszczędności z jednego konta na drugie jest skandalicznie wysoka. Tłumaczyli, że jeśli rząd chce oddać pieniądze oszczędzającym w OFE, to po prostu powinien to zrobić, bez pobierania prowizji.
- Tak naprawdę chodzi tu jednak o zastrzyk dla finansów państwa – mówił Adrian Zandberg, poseł Lewicy.