– On nie rozumie, kim my jesteśmy. My jesteśmy ludźmi honoru gotowymi zginąć za nasze prawo rządzenia się samemu – powiedział lider Tigrajczyków Debretzion Gebremichael.
Była to odpowiedź na ultimatum premiera Abiya Ahmeda Alego, który dał separatystom 72 godziny na złożenie broni. Poprzednie takie żądanie wystosował 14 listopada, gdy zebrał wojsko na granicach zbuntowanej prowincji. Ani wtedy, ani teraz separatyści nie złożyli broni.
Obecnie dowództwo armii rządowej twierdzi, że jego oddziały już otaczają półmilionową Mekelie. Władze centralne już wezwały ludność, by unikała ostrzałów artyleryjskich. Separatyści zaś twierdzą, że nie ma żadnej blokady, a oni sami rozbili ostatnio jedną z elitarnych dywizji etiopskiej armii. Operacją miał dowodzić były dowódca tej jednostki, który przeszedł na stronę Tigrajczyków.
Addis Abeba nie komentuje tych informacji, ale etiopscy wojskowi zaczęli wyłapywać oficerów i żołnierzy ze zbuntowanego regionu służących m.in. w siłach pokojowych, w tym w sąsiedniej Somalii. Kilkuset z nich miano odesłać do domu. Urzędnicy ONZ wyrażają obawy, że po przybyciu do Etiopii zostali oni zamordowani. Organizacje humanitarne boją się zaś, że konflikt o podłożu narodowościowym może zamienić się w czystki etniczne prowadzone przez siły rządowe. Na razie jednak Amnesty International odnotowuje, że to oddziały separatystów mordują cywilów.
Na zachód, do sąsiedniego Sudanu już uciekają mieszkańcy prowincji. Przybyło ich tam już około 40 tys. „W ciągu następnego miesiąca może ich być 200 tys." – ostrzegł ekspert Ian Bremmer.