Od wybuchu runęło w dół wszystkie dziewięć pięter jednego pionu, tworząc ogromne gruzowisko. Nad nim wisiał dach, który po półtorej godziny zawalił się na ekipę ratowniczą, raniąc trzech z jej członków.
Do poniedziałku wyciągano ofiary z gruzów. Ostatecznie miejscowy gubernator Wiaczesław Gładkow poinformował, że zginęło 15 osób. Wybuch zniszczył jedną klatkę schodową, ale uszkodził cały budynek, który miał osiem klatek.
Ostrzał Biełogorodu. Rakieta albo... rakieta
Od razu pojawiły się dwie wersje wydarzeń. Gubernator i rosyjscy blogerzy imperialni stwierdzili, że budynek został bezpośrednio trafiony ukraińskim pociskiem. Gładkow mówił, że cały rejon był ostrzeliwany w niedzielę przez ukraińską armię. Blogerzy zaś pisali, że była to rakieta z ukraińskiej wyrzutni wieloprowadnicowej (katiuszy) „Wilcha” (Olcha). Ma ona zasięg nie mniejszy niż 70 km, teoretycznie mogła więc dolecieć z ukraińskiego terytorium do Biełgorodu.
Czytaj więcej
Co najmniej 13 osób zginęło w rosyjskim Biełgorodzie po tym, jak w wyniku eksplozji runęła część dziewięciopiętrowego bloku. Rosja twierdzi, że w budynek uderzył ukraiński pocisk.
Rosyjskie ministerstwo obrony stwierdziło jednak, że była to fragmenty zestrzelonej przez rosyjską obronę przeciwlotniczą balistycznej rakiety Toczka. Weszła ona do uzbrojenia jeszcze armii radzieckiej w połowie lat 70. ubiegłego wieku. W 1989 roku stworzono zmodernizowaną wersję Toczka-U i to ona właśnie – zdaniem wojskowych — miała zostać trafiona nad Biełgorodem.