Jens Stoltenberg po dekadzie szefowania sojuszowi północnoatlantyckiemu jesienią pożegna się ze stanowiskiem. Jego rola wymagała budowania konsensusu wśród 32 członków i udawało mu się to znakomicie, co jest głównym powodem, dla którego od agresji Rosji na Ukrainę proszono go, żeby nie ustępował.
Teraz wiadomo już, że jubileuszowy szczyt NATO w Waszyngtonie w lipcu będzie ostatnim dla Stoltenberga. A że sytuacja na ukraińskim froncie nie staje się łatwiejsza, to Norweg chce pozostawić po sobie testament: fundusz NATO, który w ciągu pięciu lat ma przekazać Ukrainie 100 mld euro. W środę dyskutowali o tym w Brukseli ministrowie spraw zagranicznych państw NATO, ostateczna decyzja może zapaść na szczycie w Waszyngtonie.
Czytaj więcej
75 lat po podpisaniu traktatu waszyngtońskiego NATO powróciło do swojej pierwotnej misji obrony aliantów przed Rosją. Bez rosyjskiego imperializmu rozbudzonego przez Władimira Putna odgrywałoby dziś trzeciorzędną rolę.
Już teraz właściwie cała pomoc wojskowa dla Ukrainy (99 proc.) pochodzi od państw NATO. Jednak są to umowy dwustronne, koordynowane tylko w ramach tzw. grupy Ramstein, od nazwy niemieckiej miejscowości, gdzie spotykają się darczyńcy.
Sprawa pomocy dla Ukrainy jest pilna
Takiej koordynacji nigdy nie prowadziło samo NATO, żeby nie stwarzać wrażenia, że jest stroną konfliktu. Ale te wizerunkowe obawy powoli gasną, a Ukraina potrzebuje broni. Dlatego – uważa Stoltenberg – potrzebna jest instytucjonalizacja pomocy. – Trzeba ją uczynić bardziej przewidywalną i solidną, ponieważ jesteśmy głęboko przekonani, że wsparcie dla Ukrainy powinno być bardziej zależne od długoterminowych zobowiązań NATO. W ten sposób damy Ukrainie to, czego potrzebuje. Będzie to także sygnał dla Moskwy – powiedział w środę Stoltenberg.