Stan na środę: od kilku dni rosyjska armia nie prowadzi naziemnych ataków, bombarduje jedynie i ostrzeliwuje ukraińskie miasta. Nie wiadomo jeszcze, co to oznacza: czy Kremlowi przeszła ochota do wojny, czy może zbiera siły do kolejnej, jego zdaniem ostatecznej ofensywy.
Na razie Moskwa nie osiągnęła żadnego z zakładanych celów: armia ukraińska nie została rozbita, rząd w Kijowie nie został obalony, nie zdobyto żadnego, znaczącego miasta. W dodatku na to wszystko wyznaczono prawdopodobnie jedynie trzy dni (na to wskazują zeznania jeńców, jak i wielkość zapasów u żołnierzy z czołowych oddziałów). Zamiast tego mija drugi tydzień wojny.
Przy tym coraz więcej jest świadectw tego, że atakujący naprawdę liczyli na to, iż Ukraińcy powitają ich kwiatami, stąd ich największe rozczarowanie, że zamiast tego dostali kule.
W zamian zaś rosną straty: wojskowe, polityczne, gospodarcze.
Spalona ziemia
Z danych publikowanych codziennie przez ukraińskie Ministerstwo Obrony wynika, że z szeregów rosyjskiej armii ubyło 12 tys. żołnierzy, przy czym zastrzega ono, że to szacunki nieokreślające liczby zabitych. Ale przy tej wielkości strat zaskakująco niska jest ilość jeńców – tylko 119.