– Obecnie nie ma podstaw do paniki, istnieje natomiast pewne ryzyko (inwazji) – mówi „Rzeczpospolitej" ekspert Wołodymyr Fesenko.
Porównuje przy tym obecną sytuację z wojną w 2014 r., gdy wiosną i latem wielu mieszkańców stolicy wywoziło swoje dzieci z dala od miasta, bojąc się rosyjskiego ataku. – Obecnie nie widać żadnej paniki – dodaje.
Elita polityczna bardziej przejmuje się sprawami wewnętrznymi (na przykład rosnącymi cenami energii) niż rosyjskimi czołgami w pobliżu granicy. Tym bardziej że według ocen ukraińskiego wywiadu Rosjanie skoncentrowali ok. 90 tys. żołnierzy, a do inwazji na pełną skalę potrzeba 250–300 tys.
Czytaj więcej
Służba Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej oceniła, że obecna sytuacja wokół Ukrainy "przypomina okres poprzedzający wojnę w Gruzji w 2008 roku" - informuje Intrefax.
– Sądzę, że Kreml nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji, ale niepokoi jednak nie do końca zrozumiały sens tej koncentracji – ostrzega w rozmowie z „Rzeczpospolitą" wojskowy ekspert, pułkownik Konstanty Maszowiec. Rosyjskie wojska zbierają się na północny wschód od Kijowa, w pobliżu Donbasu oraz na Krymie. W ich obozach trwa formowanie tzw. batalionowych grup taktycznych (czyli batalionów piechoty wspartych czołgami i artylerią) – podstawowej rosyjskiej formacji uderzeniowej. W walkach na Ukrainie latem i jesienią 2014 r. brało udział kilkanaście takich „grup". Wywiad informuje, że wszystkie oddziały znajdują się w stanie gotowości bojowej.