W środę ukraińskie siły zbombardowały jednostkę obrony przeciwlotniczej w Ługańsku, która pilnowała powietrza nad okupowanym ukraińskim regionem. Spłonęła nie tylko jednostka, ale i znajdujący się obok skład amunicji.
– Skutków tego nawet nie mogę sobie wyobrazić. „Drugą armię świata” przekształca w dwusetną mały, sympatyczny HIMARS – komentował Ołeksij Arestowycz z biura ukraińskiego prezydenta. Amerykańskie wieloprowadnicowe wyrzutnie rakietowe, którymi jak na razie w niewielkiej ilości dysponuje armia ukraińska, stały się problemem dla Rosjan. I wiele wskazuje na to, że znacząco spowolniły ofensywę Kremla.
Pożary za plecami
Od kilku tygodni płoną obiekty wojskowe na zapleczu rosyjskich sił, nawet 80 kilometrów w głąb okupowanych przez Rosjan terytoriów. Ukraińska armia uderzyła w magazyny broni i zaopatrzenia w Chrustalnym, Doniecku, Melitopolu, Popasnej i Chersoniu. A kilka dni temu zbombardowała magazyn z amunicją w Nowej Kachowce w obwodzie chersońskim.
– Ukraińskie siły zbrojne na odrębnych odcinkach frontu są już w stanie przejąć inicjatywę. Dzięki dostawom zachodniego uzbrojenia i technologii. Zmęczyliśmy przeciwnika mocną i aktywną obroną, za którą zapłaciliśmy wysoką cenę – mówi „Rzeczpospolitej” Ołeksij Melnyk, ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego kijowskiego Centrum Razumkowa. – Wiele będzie zależało od tego, jak bardzo ukraińskie siły będą w stanie poturbować rosyjskie zaplecze logistyczne. Jeżeli dalej będą trafiać w magazyny broni, amunicji i centra dowodzenia, Rosjanie będą już musieli skupić się na obronie swoich pozycji. Wówczas, niestety, Moskwa prawdopodobnie spróbuje kompensować sobie te straty i uderzy w ukraińskie obiekty cywilne. Niewykluczone, że na celowniku znajdzie się znów Kijów – dodaje.
Czytaj więcej
Czesi dostarczyli Ukraińcom zmodyfikowane wyrzutnie rakietowe RM-70, które mogą wystrzelić 40 pocisków w 20 sekund - informuje Onet.