Z samego rana w mojej okolicy, w centrum, pustka. Pojawia się drobny mężczyzna, z wąsikiem, wystającym znad zawieszonej na brodzie maseczce chirurgicznej. Patrzy na mnie niepewnie, ja na niego. Chyba nie wyglądam groźnie, pyta:
- Coś tu w pobliżu jest otwarte? Władze mówiły, że od ósmej miało być, a prawie dziewiąta. Już nie mogę bez papierosa. I jedzenie też by się przydało.
Mam papierosy, częstuję go. Ruszamy bocznymi uliczkami w poszukiwaniu czynnego sklepu. Nie ma żywej duszy. On nie jest miejscowy. Przyjechał ze Lwowa do remontowania mieszkania w kamienicy, dla bogacza. Tu trochę lepiej budowlańcom płacą niż we Lwowie. A on wszystko może: gruz wyniesie, tapetę położy, meble skręci.
- Gdy w piątek mówiono, że Rosjanie zaraz wejdą do Kijowa, miejscowi robotnicy uciekli z remontowanego mieszkania. Zostałem sam. Ale to dobrze. Wolę sam siedzieć. Nikomu nie ufam. Teraz wziąłem ze sobą tylko parę banknotów i paszport. Porozdawali broń nie wiadomo komu, różni z automatami chodzą, nie wiadomo, kto nasz, a kto nie nasz. Kto okradnie, kto zabije. A kto pomoże.
Kolejne sklepy z napisem „Produkty” zamknięte, od kilku dni. Przypominam sobie, że w sobotę przez parę godzin czynny był na Luteranskiej. Po schodach w bok od Chreszczatyku, skręcić trzeba mając po prawej stronie ratusz.