– W nocy z niedzieli na poniedziałek nie mogłem spać. Naliczyłem 90 wystrzałów artyleryjskich. To było straszne, bardzo straszne. Pociski wybuchały gdzieś daleko. Mam krewnych w Staromychajliwce, to tuż przy linii frontu. Mówią, że to z naszej strony padają strzały. Od kilku dni prowokują. Gdyby ukraińska armia odpowiedziała, nie byłoby pewnie już mojego domu – relacjonuje „Rzeczpospolitej" mieszkaniec Doniecka, który prosi o zachowanie anonimowości. – Tu ludzie nie udzielają się, starają się nie rozmawiać z nieznajomymi, nigdy nie wiadomo, na kogo trafisz, a bardzo dużo jest kapusiów. Jeżeli doniosą, że sympatyzuję Ukrainie, wywiozą mnie w nieznanym kierunku – mówi.
Jak twierdzi, w ubiegłym tygodniu nic nie zapowiadało burzy. Ludzie chodzili do pracy, życie w mieście toczyło się tak, jak zawsze w warunkach tlącej się od 2014 roku wojny. – Ni stąd, ni zowąd ogłoszono ewakuację. Sporządzono listę pracowników sektora budżetowego i podstawiono autobusy. Nikomu nic nie powiedziano, gdzie jadą i kiedy ewentualnie wrócą. Po drugiej stronie granicy nikt na tych ludzi nie czekał, wielu się dowiedziało, że jadą daleko w głąb Rosji. Ludzie nie chcą wyjeżdżać – opowiada mój rozmówca. Nie opuścił Doniecka, gdy trwały regularne walki w latach 2014–2015, nie zamierza wyjeżdżać i teraz, gdy cały świat mówi o zbliżającej się rosyjskiej inwazji na Ukrainę. – Mam krewnych w Petersburgu, proponowali ostatnio, że przyjadą do Rostowa i zabiorą naszą rodzinę do siebie. Ale musielibyśmy zrezygnować z dorobku życia, wylądowalibyśmy w obcym mieście. Nie chcę mieszkać kątem u kogoś, tu się urodziłem i tu raczej spędzę resztę życia – mówi. Tłumaczy, że wyjazd w głąb Ukrainy nie jest taki prosty. Trzeba uzbierać stos papierów, a jeżeli ktoś wyjedzie i nie uzyska odpowiedniej zgody, władze samozwańczej republiki mogą nawet zarekwirować jego nieruchomość. A od poniedziałku, jak twierdzi, w mieście nie działa już służba migracyjna, gdzie wcześniej załatwiano takie formalności.
Czytaj więcej
Z całego regionu opanowanego przez separatystów wywieziono już kilkadziesiąt tysięcy osób.
Mężczyźni nie mogą opuścić miasta, jeżeli nie wywożą własnym samochodem żony z dziećmi do Rosji. Każdy w wieku 18–55 lat otrzymał SMS-y z nakazem stawienia się w najbliższym komisariacie wojskowym. Od kilku dni trwa powszechna mobilizacja. A jak ktoś się nie stawi? – To źle się skończy, tu działa prawo wojenne. Dlatego kobiety chowają w domach synów i wnuków w wieku poborowym, ci od kilku dni nie wychodzą z mieszkań. Nie zapalają światła i siedzą cicho, udając, że w środku nikogo nie ma. Bo każdy chce żyć – mówi.
Mieszkańcy Doniecka zresztą od lat starają się nie wychodzić bez potrzeby na zewnątrz, po 23.00 obowiązuje godzina policyjna, ale już po 20.00 przestaje kursować publiczny transport. Wyjście z domu wieczorem, jak przyznaje mój rozmówca, jest bardzo ryzykowne. – Bywa tak, że nawet przez dziesięć dni nigdzie nie wychodzę. W ostatni weekend poszedłem na zakupy. Ale mocno strzelano, bałem się iść zbyt daleko. Zauważyłem, że służby komunalne w mojej okolicy zmieniają przy szkole flagi DRL (samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej – red.) na rosyjskie. Zapytałem, co się dzieje, ale robotnik odpowiedział, że nic nie wie i że dostali taki rozkaz – opowiada. W mieście przestały działać szkoły, a pod koniec ubiegłego tygodnia mieszkańcy nie doczekali się emerytur i zasiłków socjalnych. Od lat krąży tam wyłącznie rubel i rozdano ponad 750 tys. rosyjskich paszportów. Staruszkom, którzy udali się do urzędów pocztowych, tłumaczono, że „pieniędzy na razie nie ma". – Sklepy i apteki jeszcze działają, ale produkty i leki są często podrobione, jakość jest bardzo zła. Ale wyboru nie mamy – relacjonuje.