Prezydent Andrzej Duda spędził dwa dni w Wilnie. Wszystko w uroczystej oprawie, z odniesieniami do wspólnej przeszłości, której symbolem staje się Konstytucja 3 Maja (przedłużone obchody 230. rocznicy). Mnóstwo spotkań i rozmów.
Miesiąc temu w Warszawie odbyło się spotkanie międzyrządowe. Nawet liberalni przedstawiciele litewskiego gabinetu (a tworzą go konserwatyści z dwoma mniejszymi partiami liberalnymi) używali na jego określenie słów „wspaniała", a o współpracy „owocna".
I w kwestiach strategicznych tak jest – w sprawach bezpieczeństwa, stosunku do Rosji, wydarzeń na Białorusi czy ostatnio nielegalnej imigracji. PiS kilka lat temu uznał Litwę za jedno z trzech najważniejszych dla Polski państw Europy (obok Wielkiej Brytanii i Niemiec). Odżyło pojęcie partnerstwa strategicznego. Płyniemy w jednej łódce, jak mawiają Litwini, czyli musimy wiosłować w tym samym kierunku. To Litwa, za poprzedniego rządu Sauliusa Skvernelisa, wsparła Polskę na forum unijnym w decydującym momencie, gdy ważyło się, czy zastosowany zostanie wobec Polski artykuł 7. traktatu UE mówiący o łamaniu zasad praworządności.
Wdzięczna Warszawa odwzajemniła się Wilnu odsunięciem na bok problemów mniejszości polskiej, a to one doprowadziły wcześniej do ochłodzenia wzajemnych relacji.
Na pierwszy rzut oka wizyta Dudy przebiegała w świątecznej atmosferze. Jednak ze strony litewskiej coraz głośniej dobiegają głosy: czy my nadal musimy popierać PiS prowadzący wojnę z Unią? Czy wciąż mamy mówić, że wierzymy w jakiś kompromis między Warszawą a Brukselą? I czy nie zapłacimy za to? Właśnie takie pytania usłyszałem od litewskich dziennikarzy. Co ważniejsze: spór polsko-unijny interesował obu litewskich dziennikarzy zadających pytania na konferencji prasowej prezydentów.