Dla ochrony i przeciw nadużyciom

Przedsiębiorcy będą mogli szybszej reagować na problemy związane z nieetycznymi zachowaniami.

Publikacja: 19.08.2021 10:00

Lepsze egzekwowanie prawa ma stać u podstaw wprowadzenia ochrony sygnalistów. Tak wynika z celu wskazanego w pierwszym rozdziale Dyrektywy Parlametu Europejskiego i Rady (UE) 2019/1937 z 23 października 2019 r. w sprawie ochrony osób zgłaszających naruszenia prawa Unii (dalej: dyrektywa). W jej preambule znajdziemy też odwołanie do innych przesłanek, w tym zapobiegania korupcji i nadużyciom w firmach. I choć pełne uzasadnienie do dyrektywy składa się ze 110 punktów spisanych na 17 stronach, to zastanawiając się, po co nam dyrektywa o sygnalistach, warto się pochylić nad samym zagadnieniem whistleblowingu oraz sięgnąć do innych, niewymienionych w dyrektywie źródeł.

O tych, co gwizdali na alarm

Historia pojęć nazywających osoby informujące o nadużyciach jest podobna, niezależnie od długości i szerokości geograficznej. Najbardziej rozpowszechnione anglojęzyczne pojęcie „whistleblower" („dmuchający w gwizdek") wywodzi się od XIX-wiecznych policjantów, którzy, gwiżdżąc, alarmowali o niebezpiecznych sytuacjach. Określenie to w obecnym kontekście ukute zostało w Stanach Zjednoczonych we wczesnych latach 70. XX wieku. W kulturze anglosaskiej rozumiane jest zresztą szeroko. Whistleblower to ktoś, kto w słusznej sprawie informuje o nieprawidłowościach, nierzadko ujawniając je publicznie. Stworzenie nowego pojęcia, a w zasadzie nadanie nowego znaczenia istniejącemu już słowu, miało na celu uniknięcie negatywnych skojarzeń, które można było odnaleźć w innych określeniach, takich jak „informer" (oznaczającym informatora policji) czy „snitch" (w wolnym tłumaczeniu określającym kapusia).

Podobne procesy słowotwórcze w ciągu ostatnich lat obserwowaliśmy też w innych krajach. Francuski lanceur d'alerte (miotacz alarmów, tj. w wolnym tłumaczeniu ten, który wszczyna alarm) miał się wyraźnie i pozytywnie odróżniać od dénonciateur (donosiciela). Podobnie było z hiszpańskim alertador (tj. znów tym, który alarmuje) i włoskim segnalatore (sygnalizatorem). W tym ostatnim widać zresztą podobieństwo, a być może także inspirację, dla wypromowanego przez Fundację Batorego polskiego pojęcia „sygnalista", które w ciągu ostatniej dekady, a w szczególności kilku ostatnich lat, zdaje się już na dobre zakorzeniło w polszczyźnie.

W słusznej sprawie

Niezależnie od tego, czy w danym kraju pojęcie „sygnalista" zostało wprowadzone za pomocą neologizmu, nowego znaczenia istniejącego już słowa czy pragmatycznego wykorzystania pojęcia anglojęzycznego (tak postąpili np. Niemcy, popularyzując pojęcie „whistleblower"), cel zdawał się podobny – zdjęcie negatywnego odium i podkreślenie potencjału sygnalistów. Ci, zgodnie z badaniami, są bezsprzecznie najlepszym źródłem informacji o nieprawidłowościach – zarówno tych z pierwszych stron gazet, jak i tych, które są codziennie identyfikowane w firmach. Dzięki sygnalistom świat dowiadywał się nie tylko o skandalach korupcyjnych, „kreatywnej" księgowości czy unikaniu opodatkowania, ale także o nieskuteczności leków czy zanieczyszczaniu środowiska. Z kolei sygnaliści, którzy ujawniali nadużycia wewnątrz firm, dawali im szansę na szybszą reakcję i ograniczenie strat.

Przeciwdziałanie nadużyciom to jednak walka nierówna i niełatwa zarazem. O ile na poziomie deklaratywnym większość osób nie popiera nieetycznych zachowań, o tyle już na poziomie osobistym informowanie o nich jest bardzo trudne, niekiedy wręcz heroiczne. Przypadki sygnalistów to nierzadko historie tragiczne – osób, które mierzyły się z ostracyzmem, traciły pracę, występowały przeciwko swoim byłym pracodawcom, potrzebowały pomocy prawnej, a często ich jedynym sprzymierzeńcem były media.

Między innymi dlatego w wielu miejscach na świecie, w tym także w Unii Europejskiej, trwa dyskusja nie tylko o wykorzystaniu potencjału sygnalistów, ale także o zapewnieniu im ochrony.

Potencjał różnie wykorzystywany

Ustawodawcy w różnych rejonach świata zdają się stopniowo odnotowywać, że informacje przekazywane przez sygnalistów mogą być istotne nie tylko dla firm, ale również dla społeczności lokalnych, konsumentów czy niekiedy ogółu obywateli. Praktyczne podejście do tematu bywa jednak zróżnicowane.

Są kraje takie jak Stany Zjednoczone, które nie dość, że dostrzegły potencjał i potrzebę ochrony sygnalistów stosunkowo wcześnie (formalne regulacje weszły w życie już w 1989 r.), to wynagradzają sygnalistów za informacje przekazane w dobrej wierze. Sygnalista może otrzymać nagrodę stanowiącą do 30 proc. sankcji finansowej wyegzekwowanej od ukaranego przedsiębiorcy, a największe wypłacone nagrody sięgają kilkuset milionów dolarów.

Takiego podejścia nie znajdujemy w krajach europejskich, choć np. Norwegia już w 2017 r. wprowadziła obowiązek posiadania polityki whistleblowingowej dla wszystkich firm zatrudniających co najmniej pięciu pracowników.

Są także kraje takie jak Polska, gdzie obowiązek wdrożenia rozwiązań umożliwiających zgłaszanie nieprawidłowości jest uregulowany częściowo – wynika np. z ustaw regulujących działalność instytucji finansowych. Wyspowy charakter regulacji i brak systemowego podejścia do ochrony sygnalistów sprawia jednak, że z perspektywy samych sygnalistów te rozwiązania mogą być nieskuteczne.

W dobrym kierunku

Dyrektywa o ochronie sygnalistów to krok w dobrym kierunku. Większość państw członkowskich UE, implementując ją do prawa krajowego, po raz pierwszy zaoferuje sygnalistom systemowe wsparcie. To początek drogi, na której wszyscy – społeczeństwo, przedsiębiorcy, przedstawiciele administracji publicznej i sami sygnaliści – będą się stopniowo odnajdywać. Drogi, która w założeniu pozwoli na piętnowanie nieetycznych zachowań, dając państwom konkretne narzędzia, a firmom – możliwość szybszej reakcji i zarządzenia problemem.

Dyrektywa ma wreszcie zmienić sytuację sygnalistów – oferując im poufność, bezpieczeństwo i ochronę przed odwetem. Być może z czasem zmieni się także percepcja – sygnaliści z „donosicieli" staną się „bohaterami", choć ta perspektywa wydaje się wciąż bardzo odległa.

O tym, jak wdrożyć standard wskazany w dyrektywie o sygnalistach w sposób skuteczny i praktyczny, a także jak uniknąć błędów z tym związanych, w dalszej części piszą eksperci EY Forensics – zespołu specjalizującego się w prowadzeniu postępowań wyjaśniających i przeciwdziałaniu nadużyciom.

Lepsze egzekwowanie prawa ma stać u podstaw wprowadzenia ochrony sygnalistów. Tak wynika z celu wskazanego w pierwszym rozdziale Dyrektywy Parlametu Europejskiego i Rady (UE) 2019/1937 z 23 października 2019 r. w sprawie ochrony osób zgłaszających naruszenia prawa Unii (dalej: dyrektywa). W jej preambule znajdziemy też odwołanie do innych przesłanek, w tym zapobiegania korupcji i nadużyciom w firmach. I choć pełne uzasadnienie do dyrektywy składa się ze 110 punktów spisanych na 17 stronach, to zastanawiając się, po co nam dyrektywa o sygnalistach, warto się pochylić nad samym zagadnieniem whistleblowingu oraz sięgnąć do innych, niewymienionych w dyrektywie źródeł.

Pozostało 90% artykułu
Materiał partnera
Opera prezentuje pierwszą, testową wersję przeglądarki Opera One R2
Dodatki
Hype, halucynacje i koszty
Dodatki
Komunikacja i promocja z dużymi obostrzeniami
Dodatki
Cyfryzacja, robotyka i wzmocnienie geriatrii
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Dodatki
Wciąż wprowadzane za wolno