W najnowszym raporcie EBOR przewiduje, że aktywność w rosyjskiej gospodarce zmaleje w tym roku o zaledwie 5 proc. zamiast o 10 proc., jak oceniali państwo w kwietniu. Rubel jest w tym roku jedną z najmocniejszych walut świata, a tamtejszy bank centralny obniża stopy procentowe, podczas gdy inne banki centralne muszą je podnosić. Czy ponad pół roku po ataku Rosji na Ukrainę możemy już powiedzieć, że bezprecedensowe sankcje, które Rosji wymierzył Zachód, nie działają?
Sankcje działają. Wskazuje na to choćby to, że import Rosji spadł o 40 proc. w kwietniu tego roku w stosunku do kwietnia 2021 r. Tamtejszy przemysł obniżył produkcję w II kwartale o 4 proc. w stosunku do I kwartału, ale te gałęzie, które korzystają z importowanych komponentów i surowców, ograniczyły produkcję o 10 proc. Czyli brak sprowadzanych z zagranicy komponentów już uderzył w rosyjski przemysł. A sankcje będą działały także w średnim terminie, hamując wzrost produktywności i w rezultacie wzrost PKB Rosji. Widzimy, że wyjeżdżają stamtąd wykształceni ludzie, w tym informatycy. Wycofało się około 1000 globalnych firm, co oznacza brak dostępu do wiedzy i technologii, które takie firmy wnoszą. To są efekty sankcji, których nie widać gołym okiem. Ale sankcje nie objęły bezpośrednio rosyjskiego eksportu ropy i gazu. Owszem, Rosja ograniczyła eksport gazu do Europy, ale mimo to jej dochody z tego tytułu wzrosły o równowartość 1 proc. PKB, ze względu na spektakularny wzrost cen tego surowca. To samo dotyczy ropy naftowej. Przed wojną Rosji wystarczało, aby ropa kosztowała 44 dol. za baryłkę, żeby budżet państwa był w równowadze. Teraz ta cena musi wynosić co najmniej 80 dol., bo z powodu recesji wpływy do budżetu są niższe. Ale na razie, chociaż rosyjska ropa gatunku Urals jest tańsza niż Brent, jej cena jest wystarczająca, aby budżet Rosji się domykał.
Wzrost cen surowców energetycznych podsycił inflację na świecie, w Polsce jest ona już najwyższa od ćwierćwiecza. NBP podwyższa stopy procentowe, ale sygnalizuje, że wkrótce przestanie, bo obawia się spowolnienia gospodarczego. To dobra ilustracja dylematu, z jakim borykają się banki centralne, gdy źródłem inflacji są szoki surowcowe, na które polityka pieniężna nie ma wielkiego wpływu. Co powinien robić NBP?
Polityka pieniężna to nie jest nauka ścisła, jest to raczej coś na pograniczu sztuki. Trudność polega m.in. na tym, że efekty podwyżek stóp procentowych są widoczne z opóźnieniem, a wiele danych, które banki centralne mają do dyspozycji, podlega z czasem rewizjom. Prowadzenie polityki pieniężnej w takich warunkach to jak jazda samochodem we mgle i ze słabymi hamulcami. Wiadomo, że jeśli inflacja jest napędzana przez szok podażowy, to podwyższanie stóp nie pomoże. Ale w Polsce ten czynnik odpowiada za około 30 proc. inflacji. Około 16 proc. wynika ze wzrostu cen żywności, a ponad 50 proc. to efekt wszystkich innych czynników. Nie można więc powiedzieć, że inflacja to efekt wyłącznie zewnętrznych wstrząsów. Oczywiście, bank centralny może założyć, że gospodarka zwolni niezależnie od podwyżek stóp, co ograniczy inflację. Być może samochód wjedzie na górkę. W Polsce tę rolę odegrać może spowolnienie w Europie Zachodniej, szczególnie w Niemczech. Z drugiej strony, bank centralny musi brać pod uwagę politykę fiskalną. Jeśli pobudza koniunkturę, działa wbrew polityce pieniężnej, holuje nasz samochód, utrudniając hamowanie.
Polityka fiskalna w Polsce jest ekspansywna, a skoro inflacja nie ma tylko źródeł zewnętrznych, to trudno oczekiwać, aby stłumiło ją spowolnienie za granicą. NBP musi nadal podnosić stopy procentowe?