Wenezuelczycy oczekiwali na ogłoszenie wyniku wyborów prezydenckich w napięciu, tym bardziej że od czasu zamknięcia lokali wyborczych pojawiały się niesprawdzone plotki o zwycięstwie jednej albo drugiej strony, a w nocy doszło do przerwy w działaniu Internetu. Przed pałacem prezydenckim Miraflores tłum zwolenników Nicolasa Maduro zaczął się zbierać już przed świtem w poniedziałek.
Kiedy ostatecznie przez głośniki podano wiadomość o zwycięstwie spadkobiercy Hugo Chaveza, na placu wybuchła euforia. Ludzie krzyczeli i rzucali się sobie w objęcia. Atmosfera triumfu objęła całe śródmieście Caracas. Wszędzie słychać było klaksony samochodów, w niebo wystrzeliły fajerwerki.
Nieprzekonujący triumf
W swoim wystąpieniu wygłoszonym przed pałacem prezydenckim ubrany w kurtkę w barwach flagi narodowej Nicolas Maduro oświadczył, że „Hugo Chavez nadal jest niezwyciężony”, a wybory prezydenckie były „uczciwe, sprawiedliwe i zgodne z konstytucją”.
Problem w tym, że opozycja ma co do tego wątpliwości. Według oficjalnych danych komisji wyborczej Maduro uzyskał 50,7 proc. głosów, a kandydat opozycji Henrique Capriles Radonski – 49,1 proc. Tak niewielkiej różnicy nikt się nie spodziewał (w poprzednich wyborach jesienią ub. roku Chavez pokonał Caprilesa różnicą ok. 11 proc. głosów).
Tym razem opozycja podejrzewa „czary nad urną” zwolenników Maduro. Tuż po ogłoszeniu komunikatu Krajowej Komisji Wyborczej jeden z jej członków wezwał do powtórnego przeliczenia głosów, podejrzewając liczne nieprawidłowości. Sam Capriles również wystąpił z takim żądaniem, podając, że jego zwolennicy naliczyli w całym kraju około 300 tys. przypadków potencjalnych naruszeń ordynacji wyborczej.