Był chłopiec, który kochał piłkę nożną, więc leżał ze słuchawkami, gdzie miał relacjonowane mecze. Trzymał piłkę w objęciach, miał pościel w piłki. Był otoczony wszystkim, co go najbardziej interesowało. Okazało się to skuteczne – wyszedł z kliniki na własnych nogach. Brał udział w naszych koncertach, doszedł do bardzo dobrej formy i został zaproszony na spotkanie z Cristiano Ronaldo. Wiele osób wychodzi z ,,Budzika” w bardzo dobrym stanie. Oczywiście, że czeka ich ciężka praca. To nie jest tak na „pstryk”, tak się nie wraca. Wraca się powoli i jest to żmudna, konsekwentna praca. Była też dziewczynka, która po wybudzeniu powiedziała ,,kocham Cię mamo”, a na pytanie: czego chcesz, odpowiedziała: „kiełbasę”. Mogło to być związane z jakimś strzępem świadomości – w chwili wypadku szła do sklepu kupić kiełbasę. Nie wiadomo, jak to działa do końca, ale generalnie są to przecierania. To jest tak, jakby się było pod wodą.
Czy można powrócić do pełnej sprawności fizycznej i psychicznej?
Tak, jest to możliwe. Później czeka jeszcze ciężka praca. Na początku te uszczerbki widać, być może później też. Wiedza na ten temat jest za mała. Pozornie wszystko działa, ale jednak jest jakieś przesunięcie. Osoby, które są blisko, to widzą. Często też występuje przewartościowanie. Wybudzeni zmieniają potem profil życia np. chcą zostać kimś, kto pomaga niepełnosprawnym. Zmianie ulega skala wartości – ludzi, którzy się budzą, ale także ich bliskich. Znamy rodzinę, która z dziada pradziada miała firmę ceramiczną, a teraz mają ośrodek rehabilitacyjny – stadninę koni.
Czy poziom świadomości Polaków w kontekście śpiączki się zmienił?
Myślę, że bardzo się zmienił. To było widać już po 5 latach działalności naszej fundacji. Zresztą na początku nie robiliśmy nic takiego jak budowa czy rozszerzanie struktur. Był to moment, żeby się przedstawić, powiedzieć, czym jest śpiączka. Żeby wyjaśnić, dlaczego się tym zajmujemy, wytłumaczyć, że jest luka w systemie medycznym. Że jeśli komuś się jeszcze nie udało wybudzić, nie nadaje się na rehabilitację medyczną. A jest. I wtedy skierowanie go do hospicjum nie jest właściwym rozwiązaniem. To było brakujące ogniwo. Teraz widzimy kolejne problemy np. z pacjentami podłączonymi do respiratorów. Po OIOM-ie nie wiadomo, gdzie ich odesłać. Należy wypatrywać takie luki i je wypełniać. Jeśli się ratuje życie, to trzeba być za nie dalej odpowiedzialnym.
Wcześniej takie osoby trafiały do hospicjów?