W 2019 roku dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) Piotr Arak zwierzał się Obserwatorowi Ekonomicznemu, że „jeśli będziemy doganiać państwa Europy Zachodniej w podobnym jak obecnie tempie, możemy wejść do grona 20 najbogatszych państw na świecie – G20 – przed 2030 rokiem”.
Rzeczywistość okazała się dużo bardziej różowa: to, co miało stać się pod koniec dekady, dzieje się teraz. Katalizatorem tego przyspieszenia okazała się reakcja rynków finansowych na odsunięcie PiS od władzy 15 października. Inwestorzy byli tym zaskoczeni: zakładali, że jak na Słowacji, we Włoszech, Francji czy Niemczech populizm będzie na fali też nad Wisłą. Tym silniejsza okazała się ich reakcja, gdy tak się nie stało. W szczególności złoty umocnił się do dolara, waluty, w której liczona jest przez MFW wielkość gospodarki. W ciągu roku mówimy już o aprecjacji 13 proc. I zapewne będzie ona trwała nadal, kiedy szerokim strumieniem popłyną do Polski fundusze unijne.
Czytaj więcej
Chińska gospodarka coraz bardziej szwankuje. Na szczycie w San Francisco prezydent ChRL będzie ją ratował.
Za tak szybką zmianą nie nadążają zestawienia państw pod względem ich siły ekonomicznej. W prognozie na 2023 rok znaleźliśmy się na 21. pozycji (842 mld dol.), za Turcją (1154 mld dol.). Tyle że w rzeczywistości już teraz ta kolejność się odwróciła, bo z powodu tragicznej polityki prowadzonej przez Recepa Erdogana turecka lira tylko w ostatnich 12 miesiącach osłabiła się wobec dolara o 55 proc.
Nie chodzi tu jednak tylko o statystyki i wynikającej z nich satysfakcji. W zeszłym roku prezydent Andrzej Duda przyznał, że jego niespełnionym „marzeniem” jest wprowadzenie Polski do grupy G20. Piotr Arak i jego zastępca Konrad Szymański pisali nawet o planie, aby nasz kraj zajął miejsce Rosji, która inwazją na Ukrainę usunęła się na margines cywilizowanego świata. Załamanie rubla spowodowało zresztą, że dziś polska gospodarka liczona w dolarach stanowi już około dwóch trzecich gospodarki rosyjskiej.